White man stole my music

08/05/2012 § Dodaj komentarz

Zeszłotygodniowy poranek, po zamieszczeniu mojego ostatniego wpisu, spędziłam na piciu kawy w łóżku i czytaniu artykułów w internecie. Natknęłam się na opublikowany w 1985 roku wywiad Milesa Davisa dla JET Magazine. W zasadzie od dawna znam stosunek tego artysty do świata i ludzi, natchnęło mnie to jednak refleksją, że inspiracja muzyką bywa podstępna, szczególnie jeżeli ograniczamy się do odsłuchu zaledwie paru utworów. Ostatnio namawiałam Was do przesłuchania kilku płyt i zastanawiam się ilu z Was sięgnęło po Kind of Blue, albo – co więcej – opowiadając w samych superlatywach poleciło ten album innym? A co jeżeli dziś powiem Wam, że słuchanie Davisa jest trochę jak noszenie koszulki z Che Guevarą? W pamiętnym wywiadzie wybitny jazzman stwierdził, że jeżeli zostałaby mu godzina życia, to spędziłby ją dusząc białego człowieka, powoli i z największą przyjemnością.

Davis za życia zarzucił wiele rzeczy białym ludziom, między innymi oskarżył ich o kradzież jego muzyki i w tym przypadku nie jest mi trudno się z nim zgodzić. Dlaczego? Bo prawdopodobnie gdyby nie eklektyczny wpływ niewolników i rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, dzisiejsza muzyka brzmiałaby zupełnie inaczej. Lista gatunków ograniczałaby się do klasycznych symfonii, pobrzdękującego country, chóralnych pastorałek i ludowych piosnek. Jazz nigdy by nie powstał, tak jak blues, rock n roll i cała hip-hopowa kultura. Soul? Funk? Zapomnij. I choć ja mogłabym przeżyć dziś bez trance’u i grime’owych bitów, to młodsze pokolenie może mieć odmienne zdanie, niemniej jednak potraficie sobie wyobrazić jak nudna byłaby muzyka współczesna bez form, które wyewoluowały z kultury negro?

Gdzie my bylibyśmy dziś bez wpływów Afro-Amerykanów? W centrum monotonii – właśnie tam. Afro-amerykański wkład w świat muzyki i kultury to jeden z najpiękniejszych prezentów jaki dostaliśmy od tych wspaniałych ludzi i mimo, że król jazzu zarzucił nam skradzenie talentu jego czarnoskórym kamratom, to tak naprawdę było to przyzwolenie na gatunkowy crossover i moim zdaniem wspaniale to wykorzystaliśmy.

Już w czasach niewolnictwa Afro-Amerykanie przynieśli nam hymny i śpiew, który nie miał sobie równych. Ich smutne pieśni pełne prawdy i bólu były dopiero początkiem ogromnego oddziaływania na biały świat i choć jasnoskórzy oprawcy być może nie okazywali zainteresowania muzyką płynącą z głębi upraw, to założę się, że w duszy byli poruszeni tym, co słyszeli. Po zniesieniu niewolnictwa, nasi czarnoskórzy bracia, choć pełni praw i oficjalnie równi – wydobywali z siebie swoje talenty wyłącznie we własnym gronie izolując się od reszty świata. Nie jest tajemnicą, że Frank Sinatra i Bing Crosby zapuszczali się w dzielnice Murzynów, by odwiedzać undergroundowe kluby w poszukiwaniu weny i talentu.

Tak było też z labelami. W 1959 roku ruszyła wytwórnia, której powstanie oznaczało – w skrócie – zmianę paradygmatu kulturowych preferencji w kierunku integracji czarnej muzyki z białym społeczeństwem. Kiedy ja myślę o legendarnym Motown z Detroit, do głowy przychodzą mi przede wszystkim nazwiska i idące za nimi wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa. Diana Ross and The Supremes – uosobienie przepychu i blichtru, Marvin Gaye z jego nieodpartą zmysłowością i Stevie Wonder, czyli wszystkim znana jednoosobowa orkiestra.

Przed powstaniem Motown, muzyka czarnoskórych była postrzegana jako sztuka mniejszości, produkt migracji Afro-Amerykanów z rolniczego południa na przemysłową północ w czasach, gdy u nas toczyła się pierwsza ze światowych wojen. W momencie, gdy ta wędrująca populacja na początku lat 40. ubiegłego stulecia przekształciła się w pełnoprawną grupę demograficzną – powstał nowy styl w muzyce, tzw. R&B. Dekadę później czarni muzycy znaleźli nową drogę ekspresji – w soulu – mieszance R&B, gospelu i doo-woop, na stałe wiążąc ten gatunek z Afro-Amerykańskim ruchem praw obywatelskich. Równolegle w Detroit prężnie rozwijała się scena jazzowa wspierana przez powojenny boom gospodarczy. Kształtowanie się publiczności w konsekwencji doprowadziło do otwarcia wielu klubów i miejsc zapewniających nie tylko rozrywkę społeczeństwu ale i miejsca pracy dla muzyków.

Dekada po dekadzie gatunki te zmieniały się wewnętrznie, uzupełniając brzmienie w chwytliwy groove, klaszczące bity, impulsywny taniec, upiększające improwizacje i rosnącą zależność między audytorium i artystami. Przez wszystkie te lata Motown zdołał zrzeszyć ogromne grono wspaniałych muzyków. Smokey Robinson & The Miracles, Diana Ross & The Supremes, The Temptations, The Jackson Five, The Four Tops, Marvin Gaye, Stevie Wonder, Martha Reeves & the Vandellas, The Commodores, The Marvelettes, Gladys Knight & the Pips – wszyscy pracowali z wielkim zapałem i pasją, by stworzyć historię i przynieść światu nowe brzmienie, którym dziś żyją wszyscy.

Reasumując, muzyka to skomplikowana konstrukcja, niesamowita sztuka splatania dźwięku z czasem, mieszająca pierwiastki wszystkich uczuć, emocji, ludzi i przedmiotów leżących u podstaw jej powstania. By ją zrozumieć nie wystarczy zarzucić słuchawki na uszy, trzeba przede wszystkim otworzyć głowę i myszkować w korzeniach, sięgając aż do podłoża, unosząc się ponad wszelkie kulturalno-rasowe konwenanse, bo za tymi trąbkami i klawiszami z reguły kryje się długa i skomplikowana historia, którą warto poznać, żeby stać się w pełni świadomym słuchaczem.

Tagged: , , , , , , ,

Dodaj komentarz

What’s this?

You are currently reading White man stole my music at The Savoy Sessions.

meta